• Wakacje w Chorwacji

    Wyjazd do Chorwacji planowaliśmy już dość dawno. Załozylismy: tydzień w hotelu, minimum problemów i byczenie się na plazy.


    Do wyjazdu przygotowaliśmy sie dość dobrze. Żona-pilot wyszukała wszystkie potrzebne mapy i przewodniki. Ja odpowiadam za samochód i stronę techniczną,żona za mapy przewodniki i wszystkie potrzebne szmaty.Taki podział umożliwia bezkonfliktowe pakowanie.

    Wyjazd w piątek o 4.00 nie wypalił-wyjechaliśmy o 6-tej. Samochód umyty io dokładnie sprawdzony, opony skontrolowane, zabrałem żarówki, kilka opasek (ew.uszkodzenie przewodów) kilka narzędzi itp.Wszystko okazało się niepotrzebne.

    Po godzinie jazdy granica w Kołbaskowie, minuta i jedziemy w kierunku na Berlin. Droga 11 w kierunku Berlina w robocie (większość po modernizacji) ruch mierny jedziemy średnio 130km/h. Jako stary kierowca jade na bosaka-jest to jedyny sposób na wytrzymanie bez zmęczenia wielogodzinną jazdę. Okrążamy Berlin po ringu (10) i ze zdziwieniem spostrzegam, że większość ringu już po remoncie.

    Potem pędzimy 9 na południe,miejscami przejazdy i roboty, ąle w większości trzy pasy-droga jak stół mimo wściekłego ruchu. Trzymamy się środkowego pasa, ale to wymaga prędkości około 160-170.Mondek idzie cichutko, żona studiuje przewodniki, a ja nadsłuchuję radia, aby wyłowić informację o korkach. W okolicach Norymbergi żona stwierdza, że musi ją obejrzeć. Krzywię się, ale pogoda ładna, ale jedziemy przed planem-niech ci będzie. Po wjeżdzie do centrum tragedia, robię wolty, aby znaleźć miejsce na zaparkowanie i nic z tego . W końcu z rozpaczy wjeżdzam na podziemny parking. Norymberga jest piękna, nie żałujemy, żona prowadzi jak po sznurku obczytana z przewodnika. Potem jeszcze dwie ekskluzywne "szmaciarnie " do zwiedzania i jeden sklep z elektroniką, kawa i jedziemy na parking. Cztery godziny-20 E! Trudno-jedziemy dalej-oznakowanie świetne, ja mam dobrego pilota, prowadzi mnie po sznurku, chociaż nigdy tam nie była. Za niedługo Monachium zostaje z boku i potem jeszcze Rosenheim. Robi sie już póżnawo, a nie chcemy po ciemku szukac noclegu. Na liczniku 780 km, zjeżdżamy z autostrady w okolicach jeziora Chiemsee na południe i dojeżdzamy do uroczego miasteczka Marqarstein. Znajdujemy gasthaus, który wygląda jak domek z bajki i postanawiamy tu zanocować. Z okna wygląda to bajkowo, a w pokoju jest luksus jak w najlepszym polkim hotelu. Rano wstajemy, jemy wspaniałe śniadanko, płacimy dość nieumiarkowanie 60E i w drogę.

    Przed nami Hohalpenstrase.Granica z Austrią, to taka malutka tabliczkana drodze i nic więcej, tankuje mondka i obliczam 6,2/100 mimo ekspresowej jazdy po autostradzie. Potem winietka na szybę i dalej do Zell am See i szereg pięknych alpejskich miejscowości. Naszym celem jest wjazd na Glosglockner. Droga jest świetnie oznaczona,cała trasa jest wzorowa. Płaci się dość drogo 27E, ale naprawdę warto. Wspinamy się pod górę dość ostro, niemniej bez problemu, a mondek jest za szybki, cały czas doganiam powolne żółwie pnące się pod górę. Droga ma miejscami 20 %-przreciętnie 15-12. Mógłbym spokojnie odcinkami jechać trójką, niemniej mój pilot się boi. Ruch jest ogromny (sobota), natomiast trzeba uważac na hordy motocyklistów jadących wypasionymi "przecinakami", którzy walą bez umiaru stanowiąć zagrożenie. Stajemy co chwilka na parkingach, aby pokręcić film. Na górze jest juz grubo powyżej 2000 m i jest już śnieg (nie na drodze). Miejscami szosa idzie po estakadach, kręci się niesamowicie. Jedziemy do samej góry na Franz Jozef gdzie nie puszczają już autobusów. Tu na samej górze w skale wybito gigantyczny kikupiętrowy parking, jedziemy spiralą na samą góre. Roztacza się bajkowy i grożny widok na sam wierzchołek Glosglocknera i jęzor lodowca. Kawka (cena wysokoalpejska) i jazda w dół. Tu juz gorzej-zjeżdżam na dwójce i co chwileczka obrotomierz dochodzi mi do 4000-przycinam hamulcem i za moment znowu to samo. W połowie drogi staje i patrze co z hamulcami. Gorące,ale nie śmierdzą. Dalej jedziemy lokalnymi alpejskimi drogami do Spittal i znowu na autostradę. To już nie niemieckie autostrady-tylko 130 ! trzeba uważać na policję. Po krótkim czasie zawiły węzeł w Villach i jedziemy do tunelu. Tunel długi i fatalnie zwentylowany-w połowie drogi czuję, że za chwilę zwymiotuję. Odkręcam okno i pakuję gaz do dechy, aby szybciej stamtąd uciec. Przy wylocie jechałem juz na maksa, ale sie udało. Przejazd przez Słowenię bez żadnych wrażeń, w druga strone gigantyczny korek turystów niemieckich (obliczyliśmy jakies 25 km!) omijamy Lublianę i dość podłą drogą dojeżdżamy do Rijeki. Potem nowymi tunelami wyjeżdżamy na jardańską magistralę i dość szybko dojeżdżamy do miejsca postoju do Cerkvenicy. Dostajemy kolację i spać. Rano pogoda,morze 25C,woda kryształowa, ale słona maksymalnie.

    Probuję zanurkować, ale nie moge dojechacdo dna woda wypiera człowieka jak korek. Na drugi dzień miny nam rzedną, leje jak z cebra. Trudno-żona realizuje plan awaryjny, jedziemy do Puli na Istrię. Zwiedzamy stare miasto, amfiteatr rzymski i inne zabytki. Jesteśmy przemoczeni, po drodze zwiedzamy wszystko co można. Na trzeci dzień leje z nowu-planj awaryjny nr 2 zakłada zwiedzanie jezior Plivickich więc tankuje paliwo (lepsze Euro kosztuje 5,7 kuna) i jedziemy do jezior -200 km. Wiem,że ichniejsze drogi są sliskie w deszczu i jadę ostrożnie, ale po woli widzę, że moje pogardzane pirelki wcale się ichniejszych dróg nie boją. Próbuję kilka razy ostro hamować-abs nie łapie-samochód staje normalnie. Jezora są bajkowe-cały dzień schodzi na ich zwiedzanie-przestaje padać i świat się robi piękny. Żona stwierdza,że nie będzie wracać tą samą drogą i wyznacza inną trase. I tu był błąd. Zaczyna już nie padać, ale lać, jesteśmy w górach i schodą chmury-robi się mgła i widoczność spada do paru metrów. Jade serpentynami w końcu przez przypadek mylę droge i wpadamy w kanał. Droga robi się coraz węższa, pochylenie do 20%,serpentyny-wycieraczki na drugi stopień, jedziemy godzinę i nic. W kocu staję i wyciągam GPS - udaje mi się złapać pozycje na mapie. W pewnym miejscu walę w dziurę i mam świadomość, że albo rozwaliłem koło, albo zawieszenie. W końcu jakoś wyjeżdżamy i wracamy do hotelu. Rano pogoda jaka taka, wieje wstręty ciepły wiart -bora. Kontrola koła wykazuje, że felga ocalała, ale na oponie jest z boku mała gula-wolę nie ryzykować. Jadę do miejscowego oponiarza i aż mi dech zaparło jak zobaczyłem wyposażenie jego warsztatu. Przekładam nowiutką pirelkę z zapasówki blaszanej i odwrotnie. Potem po wyważeniu test nemroda i bingo! Wyważarka pokazuje 6 razy to samo. W następny dzień świeci słoneczko i po śniadanku postanawiamy jechać 60 km do fiordu Zawratnica. Jedziemy Jardańską lądujemy w tym przepięknym fiordzie i do wieczora kąpiemy się w miejscu, gdzie nie ma żywego ducha. W pewnym momencie widzimy dziwne zjawisko-nad wyspą Rab unosi się szybko wielka ciemna chmura. Pakujemy graty i w ciągu kiku minut zaczyna się piekło! Wiatr chyba ze 100km/godz. i deszcz padający zupełnie poziomo. Jade powolutku w strugach deszczu,na spokojnym morzu robią się wielkie fale. W kilku miejscach morze idzie blisko drogi i fale opryskują samochody.zatrzymuję się, nie mam ochoty, aby opryskać mondka adriatycką solanką-wracamy do domu, jesteśmy załamani. Butelka wina poprawia nam humor jednak dochodzimy do wspólnego wniosku, że od czasu cezara Augusta nie było we wrześniu w Chorwacji tak podłej pogody. Juz wiemy ! To my jesteśmy tego powodem i należy jak najszybciej stamtąd wyjechać. Telefon do Scorpiona: on jest w Makarskiej jakieś trzysta kilometrów dalej, ale on w podróży poślubnej, więc mu świeci słoneczko a nam....

    Rano śniadanko, pakunek i już nas nie ma. Jedziemy z Rijeki na Triest, granice mijamy bez zatrzymania. Teraz mała dyskusja co dalej? Wenecja znana, odpada, a więc Alpy to właśnie to co rajcuje nas i mondka. Jedziemy autostradą przez Montfalcone do Tolmezzo, a potem rajd przez dolomity. Droga jest piękna, wije sie niesamowicie, mijamy prześliczne włoskie wioski turystyczne. Jest piekna pogoda,cudowne widoki, raz wyjeżdżamy na 1500 potem zjazd na 1000 i z powrotem. Szybkość niewielka, ale zwolna zaczyna mi sie kręcic w głowie od tych cudownych serpentyn. Dojeżdżamy do Cortina de Ampezzo i robimy postój. Dalej znów po Alpach żółtymi drogami, samochodów mniej, zakrętów więcej. W Brixen musimy wjechać na autostrade i przez przełęcz Brenner do Insbrucka. Dalej przez Garmisch w wielkim tłoku i lądujemy w Etal, gdzie mnisi wyrabiają świetne piwko. Jest już póżno, i wszystko zamknięte, niemniej 6 butelek piwka weizen dunkel kupujemy. Ludzie nie ma lepszego piwka jak bawarskie przeniczne niepasteryzowane piwko! Lądujemy w zabitej wiosce bawarskiej koło Schongau, dostajemy superpokój, kolację ze sznyclem o średnicy pół metra i po wielkim kuflu ( eine liter !) żona nie daje rady, więc wciągam i jej przydział.

    Rano budza nas koguty i beczenie owiec. Sniadanko i w drogę, tylko gdzie? Żona wyjawia nieśmiało, że jej marzeniem jest zwiedzenie wyspy Mainau nad jeziorem Bodeńskim, gdzie znajduje się najpiękniejszy ponoć na świecie ogród botaniczny. Myslę trochę nie po drodze, niemniej nie będę na wczasach psuł żonie nastroju, więc jedziemy! Po drodzze Lichtenstein i Vaduz (warto oglądnąć). Docieramy przez przypadek do Fridrischhafen czyli miejsca,gdzie powstały żeppeliny. I tu niespodzianka -nad miastem lata oryginalny wielki sterowiec, przewożący turystów. Po pewnych kłopotach nawigacyjnych docieramy do Meersburga i przeprawiamy sie promem do Konstancji. I tu problem -zaparkowanie auta graniczy z cudem. Zwiedzamy wspaniałą wyspę, która nawet dla mnie -profana jest fantastyczna i wykończeni odjeżdżamy. Parkujemy w nocy przy drodze koło Lindau w gasthofie dla fanów motocykli. W pokojach nawet wieszaki sa wykonane ze starych świeć, na środku sali jadalnej na podwyższeniu stoi wspaniały Harley właścićiela-tak wypolerowany, że oczy bolą. Cena przystępna 40 E, śniadanie królewskie. Teraz wracamy najkrótsza i najbezpieczniejszą drogą. Mój pilot wybiera drogę na Ulm i dalej na północ aż do Wurzburga,potem przez Bamberg,Bayeruth aż do słynnej 9-tki. Jedziemy w dobrych humorach, zero korków-tłok umiarkowany.

    Szybkość niemiecka 160-140, zmorą są wyścii tirów:w pewnym momencie zaczynają się wyprzedzać i ten proceder trwa jakieś 10 minut. Autostrada ma dwa pasy i styłu robi się kita osobówek. Zauważyłem, że w tym głupim procederze celuja kierowcy-nie niemcy! W okolicach Wurzburga droga idzie równo i długo w dół i tam co poniektórzy próbują przekraczac prędkość dzwięku.. W pewnym momencie wyprzedziła mnie toyota jadąca 200 z dużym hakiem i stało się... Gdy podjeżdzała do tira ten nie popatrzył się w lusterko i zajechał droge toyocie, chcąć rozpocząć wyprzedzanie kolegi. Przerażliwy pisk hamulców i toyota wali w tył tira, ja daję po hamulcach i widzę, że trzymanie odległości ma sens bo mondek hamuje jakoś wolno-miałem jakieś 160! Toyota rozpada sie i zapala. Dalej akcja ratownicza-kilku ludzi z gaśnicami, kierowca toyoty wychodzi z tego jakoś z życiem. Wywalamy kilkanaście gasnić, toyota co chwilę się rozpala na nowo niemniej udaje się jakoś to opanować. Kierowcy w korku, który tworzy się natychmiast jakoś się organizują, cysterna z benzyną, która jechała z tyłu wycofuje się do tyłu, robimy miejsce dla straży. Po kikunastu minutach przyjeżdżają "fojermany", a potem karetka i policja. Jezdnia zostaje błyskawicznie zasypana jakims proszkiem, natychmiast udrażniają drogę. Wyciągam kamerę i filmuję, a potem jade na czele szpicy i tu mam przez chwilę satysfakcję jazdy pustą autostradą. Bardzo szybko dojeżdżamy bez przygód i korków do domu. Berlin ścinamy teraz po skosie i do granicy. W tym dniu przeleciałem 980km, średnia szybkość (razem z postojami) 110 km/h. Wysiadam z auta i jestem niezmęczony i niepołamany. Kości mnie nie bolą i chyba mondek to b.wygodne auto. W sumie zero defektów i problemów,ponad 4000 km trasy, średnie zużycie 6,2l.

    Wnioski:
    Mondeo świetnie spisuje się w długich trasach,jest bezpieczne i wygodne.
    Na niemieckich autostradach można jechać bez kompleksów,wyprzedzają co prawda różne wypasione wynalazki, ale nie za dużo.
    Mondeo jest rewelacyjny w górach i mimo dużej długości świetnie wpisuje się w serpentyny.
    Ludzie kości nie bolą po 10 godzinach jazdy,w kolanie nie strzyka!
    Mimo b.szybkiej jazdy, nieżałowania klimatyzacji wypalić 6,2/100 to naprawde mało.
    Niestety musze stwierdzić, że paliwo w D, A i HR jest lepsze od naszego, silnik jest cichszy, żwawszy, a woń z rury inna i mniej śmierdząca.
  • Partnerzy



    Sklep z częściami samochodowymi

    http://www.oilcenter.pl/
    http://www.wikar.pl/ http://www.rezulteo-opony.pl/
  • Kluby zaprzyjaźnione

    Focus Klub Polska Fiesta Klub Polska Ford Escort FanKlub Polska
  • Warto odwiedzić


    Polska Jazda



    Grupa Image

    MKP na Facebook

    Mondeo Tube

    Mondeo Bowling

    Mondeo Nasza Klasa